Przyodziani w normalny rynsztunek - choć rozbrojeni i bez grosza przy duszy - rozbitkowie opuszczali w końcu przeklętą po stokroć wyspę. Dla osłody płonęła, wznosząc w niebo kolumnę dymu przesłaniającą raz po raz blask słońca.
Nim Św. Grzegorz dogonił Huzara i ruszył całą naprzód, drugi ze statków zdołał już odebrać z wioski trójkę ocalałych. Rozbitkom pod pieczą komodora nie było dane co prawda się z nimi spotkać, ale wszystko wskazywało na to że nic im się nie stało. Sama Inkwizycja zainteresowana była głównie pojmanym, szalonym piratem i z pewnością odpowiednio go... przesłuchiwała. Okręty płynęły jednak w zbyt dużej odległości od siebie by można było tutaj usłyszeć jego wrzaski.
Powietrze, choć świeże po wczorajszej burzy, nadal wypełniał posmak spalenizny. W miarę oddalania się od Stockton swąd słabł, wypierany najpierw przez suchą woń dymu, a ostatecznie - morską bryzę. Gdy przybiły silniejsze wiaty, wyspa-pochodnia pozostała już na dobre w tyle.
Czwórce "więźniów" - już ubranych po ludzku i nie zwracających na siebie uwagi - pozwolono względnie swobodnie poruszać się po pokładzie i zostawiono samych sobie. Pokaźny okręt stanowił wystarczającą powierzchnię na rozprostowanie kończyn, a do Harrowport czekało ich zapewne kilka dni żeglugi.
Grupkę zauważył stojący nad prawą burtą, przysadzisty jegomość w futrze. Choć był od nich niższy, nadrabiał to szerokością barków i okazałą, siwiejącą brodą. Nie było wątpliwości do jakiej nacji należy. Właśnie pociągał coś z błyszczącej, metalowej butelki, gdy odwrócił się do nich i zwrócił:
- Widzę że gościom oczy świecą się na widok płynów nie będących wodą - powiedział z przekąsem, uśmiechając się zawadiacko. Miał szorstki akcent i głęboki głos - Od tych drętwiaków niczego nie dostaniecie, mimo że komodor trzyma za biurkiem kolekcję drogich win. Macie, bo od tego rygoru można zwariować.
Góral podał najbliższemu rozbitkowi srebrzystą butlę. Dobiegał z niej zapach cholernie mocnego whisky.