O dziwo "jakiś czas" począł się wydłużać. Szerokie cięcia jego wielkiego miecza zbiły impet i żwawość pierwszej fali umarlaków; jeden po drugim wdrapywali się na burtę i spadali z niej, rozczłonkowani lub po prostu odrzuceni. Porucznik porządnie się ich naciął nim dzikie potwory poczęły wdrapywać się z innej strony. Było w nich już mniej wigoru. Może jeszcze nie było tak źle?
Prędzej czy później zaczęło już jednak być ich zbyt wielu i musiał cofnąć się tak jak inni.
Trupy niemrawo zalewały pokład gdy wdrapywali się na górę. Stamtąd mogli spostrzec kres hordy - rzeczywiście nie było tak źle, ale bezmyślne rąbanie na dole nie wchodziło w grę. Z plaży biegło drugie tyle, ile obłaziło już pokład. W sumie mogło być ich z pięćdziesiąt? Siedemdziesiąt? Tak czy owak była to liczba znacząca, choć nie dająca się oszacować.
W czasie gdy wszyscy strącali podchodzące pod maszty i liny umarlaki, Oliver wdrapał się daleko na tył okrętu - na jedno z niższych gniazd na ostatnim maszcie. Większość trupów go nie zauważyła -tak samo jak zresztą rozbitkowie przez parę ostatnich chwil. Mężczyzna miał przez ramię przerzucony toboł z chyba kilkoma muszkietami. Kajuty kapitańskie były wysokie, zdobne i masywne; faktycznie było tam łatwiej szybko wbiec po krętych schodach niż włazić na środkowe maszty. Poza tym... wszędzie była masa olinowania i fałdów żagli. Wcale nie byli od siebie tak odcięci.
- Trzymajcie się! - zawołał, przerzucając z chrzęstem szybko pochwytane uzbrojenie do gniazda i wczołgując tam. Chwilę potem począł oddawać strzały.
Horda pod ich nogami zalewała okręt. Odtrącanie co żwawszych, próbujących się wdrapywać nie było żadnym wyzwaniem. Sterczenie w górze przez godziny już jednak tak. Ich ręce i nogi jeszcze się nie męczyły, ale było to kwestią czasu.
Kolejna seria huku oraz dymu zdjęła z ich barków jednak trochę zajęcia. Oliver na drugim końcu statku dawał im chwilę wytchnienia, ale nie mógł też mieć nieskończonej amunicji...
- Słuchajcie! - krzyknął ochrypłym już głosem. - Patrzyłem za dupę tego cholernego okrętu - miał na holu pieprzoną tratwę i jakiś ładunek! Przez tą zasraną mgłę wcześniej tego nie było widać, ale dopiero stąd zauważyłem liny odchodzące dziwnie sztywno od zadupia. Patrzę jak po sznurku na dalszy brzeg, a tam... Jakby do tego jakoś dopłynąć i wejść... ty cuchnący kurwiu!
Przerwał, aby odstrzelić podstępnego trupa który wyskoczył pod gniazdo. Przez to wołanie zauważyli go i poczęli rozpraszać się po pokładzie.
Cudowne szalupy to nie były - ale może lepiej jest zdechnąć w wodzie próbując dopłynąć do nieistniejącego ładunku niż omdleć i spaść na hordę nieumarłych? Gdyby tylko tej hordy nie było i można było niepostrzeżenie opuścić okręt... no cóż.